Osoby Marka Cieślaka nie trzeba nikomu przedstawiać. Przez całą czynną karierę był wierny biało-zielonym barwom (1968-1986). Z Włókniarzem Częstochowa zdobył tytuł Mistrza Polski zarówno jako zawodnik (1974r.) jak i trener (1996r.). W roli trenera świętował mistrzostwo Polski jeszcze trzy razy: z Atlasem Wrocław w 2006 roku, Z Falubazem Zielona Góra w 2011 oraz Unią Tarnów w 2012. Świętował również sukcesy w reprezentacji Polski, której przez wiele lat był selekcjonerem (5x zdobyty Drużynowy Puchar Świata). Obecnie pracuje jako ekspert telewizyjny przy PGE Ekstralidze, a nam udało zamienić się parę słów m.in. na temat obecnej sytuacji we Włókniarzu.
ŻR: Panie Marku nie sposób nie zapytać na początek o postawę Włókniarza w minionym sezonie. Pan, jako ekspert telewizyjny, oglądał te mecze z bliska. Co tak naprawdę nie zagrało?
MC: Zdecydowanie był to jeden z najbardziej nieudanych sezonów w historii Włókniarza. Przy takim składzie personalnym brak play-off wydawał się niemożliwy, a tutaj mało brakło, a Włókniarza nie byłoby już w PGE Ekstralidze. Co do przyczyn, jest mi tutaj niezręcznie się na ten temat wypowiadać, bo jako ekspert telewizyjny zajmowałem się tylko ocenianiem poszczególnych wyścigów. Na pewno drużyna zawiodła i tak jak wspomniałem wcześniej, szczęście w nieszczęściu, że udało się utrzymać kosztem Unii Leszno.
ŻR: Idźmy więc w przyszłość. Skład częstochowskich Lwów dość mocno się zmienił. Przede wszystkim po 8 latach jazdy w biało-zielonym plastronie, z klubem pożegnał się Leon Madsen, wybierając Falubaz Zielona Góra. W jego miejsce jako lidera pozyskano Jasona Doyle’a. Czy to słuszna droga władz Włókniarza?
MC: Jason był moim zawodnikiem w Zielonej Górze i tam był w swojej najlepszej formie. W 2016 roku w klasyfikacji generalnej zajął piąte miejsce, ale wypadek na Grand Prix w Toruniu spowodował, że nie mógł walczyć do końca o złoty medal. Rok później był już Indywidualnym Mistrzem Świata. To było już jednak ładnych parę lat temu, teraz też oczywiście Jason potrafi dobrze jeździć. Jedynym problem u niego jest zdrowie. Powinien jeździć w tym sezonie w miarę dobrze, ale na pewno nie poziomie Leona Madsena. Duńczyk miał doskonale rozpracowany tor w Częstochowie, a i na wyjazdach był zawsze liderem drużyny. Ciężko powiedzieć, jak pod kątem zdrowia będzie wyglądał Jason, bo nie wystartował w Zlatej Prilbie. Miał też pojechać w zawodach w Australii, ale już dziś wiadomo, że również i tam nie pojedzie.
ŻR: W takim razie w sezonie 2025 Włókniarz będzie musiał bardziej postawić na pracę całego zespołu, tak aby każdy dorzucił potrzebne punkty. Nie brak opinii, że to właśnie biało-zieloni lub ROW Rybnik są typowani do spadku z ligi, zgadza się Pan z tym?
MC: Zespół na pewno jest słabszy niż w poprzednich latach. Ja tutaj widzę kilka zagrożeń i na pewno takim jest pozycja U24 oraz juniorzy. We Włókniarzu się szkoli chłopaków, ale na ten moment nie ma efektu. Kajetan Kupiec zrezygnował ze startów, a miał być tym najjaśniejszym punktem formacji juniorskiej. Bez pomocy juniorów jest bardzo ciężko, nawet te 5-6 punktów w meczu zdobyte przez tych dwóch zawodników daje dużo przy końcowym wyniku. Potrzebny jest tutaj na pewno trener-motywator, żeby wyciągnął z każdego z nich maksymalny potencjał. Piotrek Pawlicki też potrafi dobrze jeździć, miałem go w kadrze Polski i nie zawodził, ale ostatnie lata to istne „up&down” w jego wykonaniu. Kacper Woryna powinien swoje punkty dorzucić, ale to też nie jest zawodnik na pozycję lidera drużyny. Mads Hansen świetnie sobie radził na pozycji U24, ale teraz to już trochę inna para kaloszy. Będzie musiał być koniem pociągowym w drużynie i to dla niego ogromne wyzwanie. W poprzednim sezonie Hansen był kilka razy skrzywdzony, gdy bywał odsuwany od biegów, w których powinien jechać, a koniec końców uratował Ekstraligę dla Częstochowy. W meczu z Falubazem minął Piotrka Pawlickiego i ta akcja sprawiła, że Włókniarz się utrzymał.
ŻR: Czy w przyszłym sezonie będziemy mieli przyjemność oglądać Pana w parku maszyn częstochowskiego klubu? Czy jednak pozostaje Pan tylko przy pracy w telewizji?
MC: Już się z tego wyleczyłem. Bardzo chętnie mogę współpracować z zawodnikami, ale nie do końca układały mi się relacje z tymi bossami klubów. Ja już swoje w żużlu zrobiłem, niech ktoś inny zrobi chociaż część tego i też będzie bardzo dobrze. Poza tym potrzebuję czasu dla siebie, np. na jazdę na rowerze czy koszenie trawy na swoim ranczo. Praca trenera jest bardzo ciężka i czasochłonna, bo nawet jak w tygodniu nie ma na miejscu seniorów, którzy startują w ligach zagranicznych, to trzeba też zająć się juniorami. To też stres i nerwy, bo człowiek myśli o tym, aby żaden z zawodników nie odniósł kontuzji podczas meczów w innych ligach. Zdobyłem z Włókniarzem dwa mistrzostwa Polski i z czystym sumieniem mogę oddać pole młodszym. A ja mogę do klubu przyjść i ewentualnie wypić kawę.
ŻR: Wspomniał Pan o rowerach jako Pana wielkiej pasji. Zaraził Pan także tą pasją wielu żużlowców. Jak u Pana zaczęła się przygoda z rowerem?
MC: Przyczyna była banalnie prosta. Doznałem kontuzji, miałem operację na kolano i lekarz zalecił mi przed operacją, żebym dużo jeździł na rowerku stacjonarnym. Wolałem jednak wziąć rower i po prostu jeździć na świeżym powietrzu. Teraz mam dobry sprzęt dzięki firmie Giant i dużo jeżdżę, około 70 km dziennie. Mam dobrego sparingpartnera, byłego kolarza i muszę utrzymywać dobre tempo, żeby nie odstawać. Praktycznie w każdym klubie, w którym pracowałem, rowery były na porządku dziennym. W Częstochowie podczas pandemii w 2020 roku z Jasonem Doylem oraz Freddim Lindgrenem przejechaliśmy kilka tysięcy kilometrów, bo praktycznie nie było dnia bez porządnego treningu na rowerach.
ŻR: Dziękuję Panu serdecznie za poświęcony czas i do zobaczenia w sezonie 2025!
MC: Również dziękuję i pozdrawiam czytelników „Życia Regionu”.