Tillie Cole znana jest z tego, że potrafi pisać o uczuciach, które rozrywają serce. Jej najnowsza powieść przestawia historię młodych ludzi, których życie zostało naznaczone chorobą nowotworową. To opowieść o dorastaniu i o miłości, która rodzi się wtedy, gdy czas jest ograniczony, a każda wspólna chwila nabiera wyjątkowej wartości.
Rzadko sięgam po pozycje, w których tak mocno obecny jest temat choroby i ograniczonego czasu, ale tutaj fabuła bez problemu wciągnęła mnie od pierwszych stron. June i Jesse przeżywają uczucie, które jest jednocześnie piękne, jak i bolesne, a czytelnik dostaje przypomnienie, jak kruche i ulotne jest życie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak mocno zżyłam się z bohaterami książki. Cała czwórka głównych bohaterów sprawiała, że zakochałam się w nich, a ich losy chwytały mnie coraz bardziej za serce z każdym rozdziałem. Tillie Cole napisała ich tak prawdziwie, że na koniec nie potrafiłam powstrzymać łez. To właśnie oni sprawiają, że ta historia zostaje w pamięci na długo.
Najbardziej ujęła mnie więź między Emmą i June. Pełna ciepła i wsparcie niczym siostry z krwi i kości. Podobała mi się również relacja całej czwórki przyjaciół, którzy w obliczu choroby zbudowali niezwykłą bliskość i stali się dla siebie rodziną. Z kolei relacja Jessego i June od początku wydawała mi się trochę zbyt szybka. Jednak rozumiem to, gdyż w obliczu choroby nie ma czasu na zwlekanie, liczy się tu i teraz. To właśnie sprawiło, że ich historia nabrała wyjątkowej intensywności.
Podsumowując. Przepłakałam ostatnie 150 stron i zamknęłam książkę z roztrzęsionym, ale szczęśliwym sercem. Polecam ją, bo to historia, która uczy doceniać każdą chwilę i pokazuje, jak wielką siłę ma miłość.
„Bo miłość nie umiera, nawet gdy ludzie odchodzą z tego świata.“
[współpraca reklamowa]
Wydawnictwo Hype
Mat. i Fot.
Insta: curls.between_pages

