Niedzielne starcie w Łodzi pomiędzy Widzewem a Rakowem miało olbrzymi ciężar gatunkowy. Widzew, po głośnym i drogim okienku transferowym, rozbudził apetyty kibiców, którzy już w wyobraźni widzieli europejskie puchary na Piłsudskiego. A potem przyszła brutalna codzienność: Widzew gra tak, że serca kibiców pękają – praktycznie co tydzień zawód, co tydzień frustracja. Raków? Ten sam film. Najdroższe w historii transfery, ogromne oczekiwania, a tabela długo przypominała koszmar: czerwono-niebiescy tkwili w strefie spadkowej. Dopiero remis z Lechem tchnął w kibiców nadzieję. Wczoraj dostali potwierdzenie – Rakowa skreślać nie wolno. Medaliki, jak za najlepszych czasów, w doliczonym czasie wyrwali pełną pulę. Katem łodzian został Lamine Diaby-Fadiga – superrezerwowy, który zamienił się w bohatera.
Marek Papszun wreszcie przejrzał na oczy: Jonatan Brunes to nie piłkarz grający za napastnikiem – to klasyczna „9” i jego miejsce jest w ataku. Na ławce wylądował kompletnie bezproduktywny Imad Rondić, a zmiany w składzie dodały drużynie nowej energii. Bez Zorana Arsenicia linię obrony łatał Fran Tudor, na wahadłach szaleli Amorim i Ameyaw. W środku pola dwóch panów „B” – Bulat i Barath – a przed nimi Pieńko z Ivim Lópezem.
Pierwsza połowa? Raków dominował, był groźniejszy, a mimo to bramkę zdobył Widzew. Tyle że nieuczciwie – Akere wygrał główkę z Amorimem, ale wcześniej Fornalczyk uciekł sędziom na spalonym. Uratowało to Medalików, choć Amorim sam mógł sobie sporo zarzucić, przegrywając główkę ze skrzydłowym gospodarzy. Na szczęście w ofensywie grał jak na turboładowaniu – strzały, rajdy, dośrodkowania. Szkoda tylko, że licznik goli wciąż nie drgnął.
Po przerwie Widzew w końcu się obudził i próbował narzucić swoje warunki. Raków jednak nie spuścił głowy. Wiedzieli, że jeśli mają ten mecz wygrać, muszą to zrobić po swojemu – do końca, w dramatycznym stylu. I tak właśnie było. Historia zatoczyła koło – rok temu Brunes dał zwycięstwo w doliczonym czasie, teraz zrobił to Diaby-Fadiga. Barath zagrał prosto, Ameyaw minął obrońców i dorzucił idealnie na głowę Fadigi, który uderzył bardzo precyzyjnie – piłka w siatce, łódzki stadion ucichł.
Raków wreszcie wygrał ligowy mecz, odbił się od dna i zaczyna wspinać się tam, gdzie według wielu powinien być od początku – do czołówki. A już w czwartek w Sosnowcu sprawdzian poważniejszy: faza grupowa Ligi Konferencji Europy i starcie z Universitatea Craiova. Potem Motor Lublin na Limanowskiego i przerwa na kadrę. Oby w dobrych nastrojach, Raków do końca!
Widzew Łódź – Raków Częstochowa 0:1 (0:0)
Bramki: Diaby-Fadiga 90+3
Raków Częstochowa: Trelowski – Tudor (c), Racovițan, Svarnas – Amorim, Ameyaw (90, Tolis) – Baráth, Bulat – Ivi (79, Struski), Pieńko (71, Diaby-Fadiga), Brunes (71, Rondić).
Widzew Łódź: Ilić – Krajewski, Andreou, Visus, Therkildsen (78, Kozlovský) – Álvarez, Selahi (58, Teklić), Shehu (46, Czyż) – Akere (58, Baena), Zeqiri (58, Bergier), Fornalczyk.
fot. Marek Tęcza