Nareszcie wiosna – przynajmniej ta kalendarzowa. Mimo to, pogoda dalej nie zachęca do wychodzenia na zewnątrz. Dlatego więc, tym bardziej warto zatrzymać się czasem i odpocząć od codzienności, rozsiąść się wygodnie w mieszkaniu i zobaczyć w domowym zaciszu jakąś dobrą filmową produkcję. Serwisy streamingowe sukcesywnie rozszerzają swoją ofertę, proponując użytkownikom coraz więcej różnorodnych treści. Dlatego też wybrałem trzy pozycje filmowe i serialowe, kóre – w ramach relaksu – zdecydowanie warto zobaczyć w sieci.
OPPENHEIMER (SkyShowtime)
Christopher Nolan znalazł klucz na opowiadanie historii łączących w sobie elementy kina arthouse’owego z popularnym. Jego najnowsze dzieło „Oppenheimer” to film, który mimo faktu, że oparty jest w całości na dialogach o fizyce teoretycznej, od samego początku trzyma widza w sporym napięciu. Opowieść o twórcy bomby atomowej przeraża – rezonuje z naszymi największymi obawami. Dziś, sytuacja na świecie jest napięta. Wielu uważa, że żyjemy w czasach przedwojennych. Za naszą wschodnią granicą rozgrywa się pełnoskalowy konflikt. Ludzie giną – stają się ofiarami polityki i ideologii. Nolan opowiada więc o aktualnym lęku i robi to w sposób niezwykle wyrafinowany. Portretuje Roberta Oppenheimera – postać tragiczną, kolejnego Prometeusza, który daje ludziom nowy ogień. Jego działania finalnie obarczają go odpowiedzialnością za śmierć tysięcy ludzi. Jego przemiana ukazana jest w niezwykle poruszający sposób. Pewny siebie mężczyzna, egocentryk, geniusz – w jednej chwili traci wiarę w swoje pierwotne przekonania. „Stałem się Śmiercią, niszczycielem światów” – to zdanie, zaczerpnięte z hinduskiej świętej księgi Bhagawadgita, które Oppenheimer wypowieda po pierwszym udanym wybuchu bomby atomowej. Resztę życia poświęcił walce o ograniczenie zbrojeń nuklearnych.
Produkcja poraża rozmachem na kilku polach. Przede wszystkim, docenić należy aspekty audiowizualne. Doskonałe, nakręcone na celuloidowej taśmie zdjęcia autorstwa Hoyte’a Van Hoytema pozwalają na stworzenie intymnej atmosfery. Kamera jest bardzo blisko bohaterów – jest to nienaturalne i krępujące. Są lekko zniekształceni. Całość dopełniona jest wybitną ścieżką dźwiękową Ludwiga Göranssona, która poprzez równy rytm, pomaga nam odnaleźć się w opowieści, która nie opowiadana jest w sposób linearny, a rozgrywa się na kilku osiach czasowych. Nic dziwnego, że te dwie postaci kina, za swoją pracę przy Oppenheimerze, otrzymali Oscary w swoich kategoriach.
Produkcja okazałaby się jednak porażką, gdyby nie znakomite występy aktorów, którzy utrzymali na swoich barkach cały potencjał opowieści. Na szczególne uznanie zasługuje Cillian Murphy, który wcielił się w postać tytułową. To jak Murphy balansuje na granicy aktorskiej percepcji, używając niezwykle oszczędnych narzędzi – poraża w całokształcie jego kreacji. Jest to wybitny występ i cieszę się, że wreszcie aktor ten zdobył Oscara, na którego w tym roku zasługiwał szczególnie. Polecam!
GRA O TRON (HBO MAX)
Powiedzieć o „Grze o tron”, że to serial wybitny, to nie powiedzieć nic. Ta doskonała adaptacja powieści George’a R. R. Martina to podróż do mrocznego świata fantasy. W momencie, kiedy w 2011 serial zagościł na ekranach telewizorów, już nic nie było takie same. „Grę o tron” traktuje się jako symboliczny moment – jest to swoista redefinicja i reinterpretacja serialu, jako takiego. Od tego momentu różnienie na film kinowy i serial telewizyjny przestało mieć znacznie. Dzieło duetu scenarzystów – D. B. Weissa i Davida Benioffa – to produkcja kompletna, przez wielu nazywana najwybitniejszym serialem w historii telewizji.
Wraz z rozwojem fabuły zagłębiamy się w intrygi i walkę o władzę, roszczących sobie prawa do Żelaznego Tronu, poszczególnych frakcji. Królestwo Westeros pogrążone jest w wojnie domowej. Dość szybko okazuje się jednak, że nie jest to największe z zagrożeń. Widmo nadchodzącej zagłady – armii nieumarłych – rozpościera się coraz szerzej w świadomości ludzi. „Zima nadchodzi!”
1670 (Netflix)
W momencie premiery „1670” z ciekawości przejrzałem pierwsze recenzje i ze zdumieniem patrzyłem na wysokie noty oraz na to, z jak pozytywnym przyjęciem spotkał się ten projekt. Bo trudno tej produkcji odmówić uroku i tego, że wykonana jest ona na najwyższym światowym poziomie. Kwestia humoru jest dyskusyjna. Mnie przypadł on bardzo do gustu i podczas oglądania ośmiu odcinków, które składają się na sezon pierwszy, śmiałem się do rozpuku. Jednak dla kilku moich znajomych prezentowane żarty były co najwyżej żałosne i obrazoburcze. To oczywiście nic złego. Każdy z nas ma własne, subiektywne poczucie humoru. Wielu uwielbia polskie kabarety, ja natomiast nie wiem czy podczas takiego seansu mam się śmiać czy płakać. Warto także zaznaczyć, że „1670” w dość brutalny sposób szydzi z naszych narodowych przywar i stanowi w pewnym sensie krzywe zwierciadło, w którym każdy z nas może się przejrzeć. XVII-wieczny świat przedstawiony jest wyłącznie punktem wyjścia do tego, żeby wyśmiewać otaczającą nas rzeczywistość. Mamy tutaj marsz równości, emancypację kobiet, problem nietolerancji etc. – wątków współczesnych jest tutaj naprawdę sporo i rozumiem, że ludziom przywiązanym do pewnego światopoglądu, będzie trudno śmiać się z samych siebie.
Swego rodzaju papierkiem lakmusowym będzie pierwszy – w moim odczuciu najsłabszy odcinek. Jest tutaj sporo ekspozycji i cała machina humoru dopiero nabiera tępa, jest więc sporo dłużyzn. Jeśli już na samym początku produkcja nie przypadnie Wam do gustu, to dalej nie macie czego szukać. Będzie po prostu znacznie więcej tego samego. Jeśli jednak dacie „1670” szansę i serial chwyci Was za serce, to gwarantuje, że cały sezon to będzie dla Was najmilej spędzony czas od dawna.
Jeśli miałbym do czegoś porównać „1670”, to najbliżej serialowi będzie do „The Office” czy „Co robimy w ukryciu”. Jest to klasyczny mockument, czyli gatunek filmowy i telewizyjny, odmiana paradokumentu. Innymi słowy jest to fikcja udająca film dokumentalny, często przyjmująca formę satyry lub parodii. Mamy więc prezentowaną w sposób stricte dokumentalny opowieść o XVII wiecznej wsi, w której właściciel tego przybytku – szlachcic Jan Paweł Adamczewski ma jeden „prosty” cel, tzn. zostać najsłynniejszym Janem Pawłem w historii Polski. Współczesny widz już wie, że to mu się nie udało. Takich gagów jest znacznie więcej – w zasadzie twórcy cały czas atakują nas kolejnymi żartami. Większość z nich, jest moim zdaniem, bardzo dobra, celnie ukazująca naszą rzeczywistość. W zasadzie jedynym problemem produkcji jest to, że rozwija się ona dość powoli. Serial potrzebuje połowy sezonu, by nabrać pełnego pędu. To nie oznacza, że pierwsze cztery odcinki są słabe, bo to nieprawda. To bardzo przyzwoite epizody, jednak to końcówka sezonu prezentuje wybitnie wysoki poziom i trudno po obejrzeniu całości nie zauważyć tej początkowej zadyszki.
Tak ambitne przedsięwzięcie nie mogłoby się jednak udać, gdyby nie znakomite kreacje aktorskie. Tu nie ma słabych ról, jednak największe wrażenie zrobił na mnie Bartłomiej Topa wcielający się w omawianego wcześniej Jana Pawła Adamczewskiego. To pewny siebie gość, który uważa się za nieprzeciętnego człowieka, co często nie znajduje pokrycia w rzeczywistości i na tym budowane jest większość gagów z jego udziałem. Bo faktycznie jest zarozumiałem bufonem, którego paradoksalnie trudno nie lubić. Równie dobrze wypadają: Katarzyna Herman, Martyna Byczkowska, Michał Sikorski czy Dobromir Dymecki. Serio, to jest naprawdę złoto. Nie pamiętam serialu, który obejrzałem w dwa wieczory, bo nie mogłem się od niego oderwać.
Na uwagę zasługują również aspekty audio-wizualne. Starannie zaprojektowana i wykonana scenografia, kostiumy, doskonałe zdjęcia Nilsa Croné czy wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa dopełniają dzieła powodując, że wobec „1670” trudno przejść obojętnie. „1670” to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto przekonany jest o tym, że polska komedia skończyła się na etapie „Vinci”, „Kilera” czy filmu „Chłopaki nie płaczą”. Warto dać tej produkcji szansę – bo w zamian można otrzymać naprawdę sporą dawkę humoru, który nie sprowadza się tylko do żartów sytuacyjnych. Twórcy bardzo często konstruują gagi inteligentne, które wymagają od widza nieco więcej pomyślunku. Gorąco polecam!
Bartosz Dominik